Wszystkie reportaże

4 kwietnia 2023

Człowiek Yes

reportaże

Lider Pracowni Orange w Gubinie.

Jak przychodzą do nas młodzi ludzie i chcą się zapisać, to pytam ich: ale wiecie, że jak przekroczycie ten próg, to wasze życie nie będzie już takie jak dotąd? Nie wiem czy zdają sobie z sprawę, jak ich to zmieni, ale są ciekawi, wchodzą i już zostają.

Zaczęło się kilkanaście lat temu. Był 2005 może 2006 rok. Marcin Gwizdalski wrócił wtedy do Gubina. Miał tu podleczyć się po operacji i odpocząć. Pewnego wieczoru umówił się ze znajomymi ze studiów. 

– Spotkaliśmy się i chcieliśmy gdzieś pójść, ale okazało się, że nie ma gdzie. Zrobiło mi się autentycznie bardzo przykro. Bo to był jakiś piątek albo sobota, a miasto było zupełnie martwe. W tym smutku stwierdziłem, że to trzeba jakoś zmienić – opowiada kiedy spotykamy się na początku 2022 roku.

Gubin to niewielka miejscowość w województwie lubuskim. Leży dosłownie na granicy z Niemcami. Od niemieckiego Guben rozdziela je jedynie niewielka rzeka –  Nysa Łużycka. Jeszcze w 1998 roku liczba jego mieszkańców sięgała 19 tysięcy, ale jak w wielu tego typu miastach postępuje w niej depopulacja i z każdym rokiem ubywa w niej mieszkańców. Dziś żyje tu około 16 tysięcy osób.

Marcin Gwizdalski jest raczej nietypowym mieszkańcem Gubina, bo choć nie przyszedł tu na świat i jest „przyjezdny”, to obrał kierunek przeciwny do tych, którzy z miasta wyjeżdżają. A wybór miejsca do życia miał spory. W końcu urodził się w Tucholi obok Bydgoszczy. Potem jego rodzice kilkukrotnie się przeprowadzali mieszkając w różnych zakątkach kraju aż na stałe osiadli w Gubinie. Niedługo później wyfrunął z rodzinnego gniazda. Studiował w Szczecinie, a potem w Zielonej Górze.

Na Uniwersytecie Zielonogórskim uczył się politologii, ale drugi fakultet robił w domu. Stancję dzielił bowiem z ludźmi studiującymi animację społeczno-kulturalną, którzy zarazili go smykałką do działania i organizowania czy to koncertów, teatralnych etiud czy kabaretów. Współtworzył też wydawane na uczelni studenckie pismo ,,Drobne Uwagi Politycznych Amatorów”, którego skrót ,,DUPA” niektórych oburzał, ale u większości wywoływał uśmiech, szczególnie kiedy jego autorzy przedstawiali się na różnego rodzaju spotkaniach mówiąc, że są z DUPY. Działał też przy organizacji Bachanaliów, czyli corocznego święta studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego.

W pewnym momencie musiał powiedzieć stop i zawiesić całą aktywność. Zaszwankowało zdrowie. Czekała go poważna operacja nogi. Na rekonwalescencje wrócił do Gubina, ale nie planował powrotu na stałe. Szukał jeszcze pracy w Zielonej Górze, jednak bez powodzenia. Były to czasy dwucyfrowego bezrobocia, kiedy o robotę było trudno zdrowym, a co dopiero ludziom poruszających się jak on na kulach.

W Gubinie zasmucał go widoczny na każdym kroku marazm, ale dostał od losu szansę – staż w lokalnej gazecie „Wiadomościach Gubińskich”. Redakcja gazety mieściła się – i mieści do dziś – w budynku miejscowym Domu Kultury. Przychodząc do pracy widział, że działa tu młodzieżowa grupa.

– Zacząłem chodzić na jej spotkania, bo widziałem w niej narzędzie, które pozwoli mi wypełnić tę lukę nic się nie dziania i wypełnić czymś pustynię, którą zastałem – opowiada Marcin Gwizdalski.

Jednak po kilku miesiącach grupa rozpadła, bo prowadzący ją instruktor wyjechał za chlebem za granicę. – Spodziewał się dziecka. Stwierdził, że tutaj nie będzie w stanie wyżywić rodziny i wyjechał. Wtedy wpadłem na pomysł, że go zastąpię i przejmę grupę – wspomina.

Tak powstała grupa o nazwie „Otwarte”. To słowo klucz, bo jak tłumaczy Gwizdalski, łączy ludzi z sercami i umysłami otwartymi na innych. A przy tym w słowie „otwarte” mieści się „art”, czyli sztuka, bo to właśnie ten środek wyrazu ma być głównym narzędziem całej grupy. Jakiś czas później w Gubinie powstała też Pracownia Orange, której Gwizdalski został koordynatorem.

Jak dziś wspomina o projekcie Pracowni Orange dowiedział się przez przypadek. Spotkał znajomego, kierownika salonu sprzedaży operatora telefonii komórkowej, który tak jak i Gwizdalski był w mieście „przyjezdnym”. Powiedział mu, że też nie urodził się w Gubinie, ale chętnie wesprze tych, którzy jak i on robią dobrą robotę w poniekąd obcym dla siebie mieście.

– Wysłał mi informacje, że powstaje taki innowacyjny projekt i że można dostać wyposażenie salki multimedialnej; komputery, konsolę, telewizor, a myśmy wtedy takich rzeczy nie mieli. Poszedłem do mojego szefa i pytam: starać się o to? A on na to: pewnie! Choć obaj za bardzo nie wiedzieliśmy, co się stanie jak nam się uda – opowiada Gwizdalski.

Udało się i kilka miesięcy później w murach Gubińskiego Domu Kultury powstała Pracownia Orange. – Odświeżono pomieszczenie, pomalowano, dostaliśmy nowe meble i sprzęt. Ale cholera, nadal nie wiedzieliśmy co z tym zrobić. Czy to ma działać jak taka kafejka internetowa, że ludzie przychodzą, jedni korzystają z internetu, inni grają w gry czy może coś innego. Totalnie nie mieśmy koncepcji jak to wykorzystać – dodaje.

Wtedy jak z nieba spadł zjazd Pracowni Orange. Gwizdalski wspomina, że usłyszał wtedy metaforę wazonu. Brzmi ona mniej więcej tak: wazon to niby prosty przedmiot, z którym każdy wie, co zrobić. Ale kiedy wyjdziemy poza myślenie, że to tylko miejsce na kwiatki, to można wykorzystać je do innych działań. Jak się postaramy, to wazonem rozwałkować ciasto, zrobić pierogi, czy rozbić komuś na głowie.

– Ogranicza nas właściwie wyobraźnia – mówi Gwizdalski i dodaje, że tą ideą zaszczepił Martę Palińską, nastolatkę z grupy „Otwarte”. – Mianowałem ją liderką a ona ruszyła z kopyta. I tak to się toczy. Przez kolejne 9 lat liderkami były kolejne młode osoby: Kasia Mikołajewska, Daria Raszyk, Karo Mikołajewska młodsza siostra Kasi, a za chwile będzie kolejna zmiana w sztafecie i nową liderką zostanie Zuzia Czerniawska, choć jeszcze o tym nie wie – dodaje.

Dzięki tej ciągle sztafecie w ciągle ewoluującej niczym żywy organizm grupie entuzjazm nie maleje. Każdego roku Gwizdalski razem z młodzieżą organizuje kilkadziesiąt wydarzeń. Kalendarz jest nimi wypełniony po brzegi. W zeszłym roku było ich ponad 40, co jak na kilkunastotysięczne miasto jest ewenementem. Kiedy pytam Gwizdo, bo tak nazywa go młodzież, które z akcji i eventów najbardziej zapadły mu w pamięć na dłuższą chwilę milknie, a potem wypala: nie da się tego opowiedzieć, bo nie da się opowiedzieć wszystkiego, szczególnie że wszystko także dzięki ludziom się ciągle zmienia. Jednak ciągle towarzyszy mu dwie zasady. Pierwsza żeby organizować takie wydarzenia, które zaciekawią, przyciągną i zaangażują kolejne osoby. Przed te kilkanaście lat przez grupę przewinęło się pewnie kilkaset osób.

– A druga to „być na tak”. Taki człowiek jak ja to powinien być taki yesmen. Człowiek Yes. Zawsze się zgadzać. Kiedy młodzi przychodzą i coś proponują, to zawsze odpowiadasz „yes”. Chcą zrobić flash mob? Tak, proszę bardzo. Chcą robić wystawę albo koncert? Tak, róbcie. Chcą warsztaty z rękodzieła czy lepienia w glinie? Tak, lepcie w glinie. Chcą wykładu profesora od manipulacji? Tak, oczywiście. Załatwiajcie. Rozumiesz? Nigdy nie być na „nie”. Nie blokować. Nie rzucać kłód pod nogi. Nie zniechęcać, tylko dmuchać w te żagle – wyjaśnia Gwizdalski.

Jakie akcje udało się zrobić w Gubinie? A choćby grę terenową połączoną z sprzątaniem śmieci na miejscowych Wzgórzach Gubińskich. Blisko 200 osób jednocześnie bawiło się poznając miejskie legendy oraz historię dotyczącą wzgórz i zbierali odpady za co dostawali ekologiczne upominki. Działaniem, które odmieniło miejską przestrzeń były też warsztaty pisania słynnych pisania aforyzmów i haseł Loesje. Najlepsze z nich trafiły na koszulki, plakaty i mury miejscowych budynków.

Warsztaty to zresztą stały element repertuaru. Młodzież szkoliła siebie, a następnie rówieśników m.in. z tego, jak posługiwać się lutownicą, programem do montowania filmów wideo czy nie marnować żywności a dzięki freeganizmowi jeść za darmo.

Tematy ekologiczne są zresztą bliskie sercu młodzieży. Grupa zorganizowała choćby grę terenową „Gra w kieszeni” skutecznie wplątując ekologię i problem kryzysu klimatycznego w zabawę. Innym razem przeprowadziła partyzantkę ogrodową zamieniając stare buty w doniczki na kwiaty, które ozdobiły miejską przestrzeń.

Największą eko akcją była jednak ta we współpracy z Greenpace. Kilkanaście kilometrów od Gubina w Brodach miała powstać kopalnia odkrywkowa. Mieszkańcy obawiali się szeregu negatywnych konsekwencji. Budowa kopalni oznaczałaby likwidację kilkunastu miejscowości i konieczność przesiedlenia nawet kilku tysięcy osób. Obawiano się też negatywnych skutków zdrowotnych, hałasu pracujących 24h godziny na dobę maszyn czy obniżenia się wód gruntowych, co z kolei wpływałoby, na jakość wód, rolnictwo, ale przede wszystkim groziło ogromnymi suszami. Mimo, że mieszkańcy w 2009 roku w referendum opowiedzieli się przeciw kopalni, to temat był ciągle żywy, bo dla części polityków kusząca była wizja ogromnych wpływów z podatków i nowych miejsc pracy[1].

Aby zaprotestować przeciw odkrywce w 2014 roku stworzono łańcuch stworzony z trzymających się za dłonie ludzi, który połączył dwie miejscowości – jedną po polskiej stronie granicy (Grabice), drugą po stronie niemieckiej (Kerkwitz). Dzieli je ponad 8 km i na taką długość rozciągał się ludzki łańcuch. Wzięło w nim udział ponad 7 tysięcy osób, także z Niemiec i innych krajów. Ten upór się opłacił, bo niecałe dwa lata później budowę odkrywki wstrzymano, a w 2019 roku ogłoszono, że kopalnia nie powstanie.

– Dołożyliśmy do tego swoją cegiełkę. To gigantyczny sukces. Chyba drugie po Rospudzie największe zwycięstwo Greenpace i symbol skutecznej walki – mówi Marcin Gwizdalski.

Ale gubińska młodzież działa też na rzecz słabszych i całej wspólnoty. Organizuje zbiórki na leczenie chorych dzieci a co roku tworzy sztab WOŚP, na którego rzecz zebrała łącznie ponad milion dwieście tysięcy złotych. W pamięć lokalnej społeczności z pewnością wrył się też happening #jestnaswiecej. Zgromadzeni na Wyspie Teatralnej mieszkańcy Gubina i Guben zostali połączeni pomarańczową sznurówką tworząc długi łańcuch ludzi symbolicznie łącząc się przeciwko internetowemu hejtowi. W ten sposób chcieli okazać, że internet może być bezpiecznym miejscem dla wszystkich, a przeciwników hejtu jest z pewnością więcej niż samych hejterów. 

Na tapecie gubińskiej grupy są też akcje prostsze. Choć z boku wydawać się może, że służą bardziej zabawie, to zwracają również uwagę na ważne problemy społeczne. Tak było choćby wtedy, gdy grupa włożyła pidżamy i ruszyła w miasto, a następnie odrysowała swoje ciała na chodnikach. Innym razem przed galerią handlową ustawiła wannę pełną kiślu, w której wykąpał się członek grupy Tomek Budych, do którego po chwili dołączył przechodzień.

– To były akcje przeciw dopalaczom. Chcieliśmy pokazać, że wystarczy trochę fantazji i odwagi, aby mieć barwne życie i nie trzeba niczym się dopalać, ale były pytania: po co to komu? Co znaczy ta wanna? Jakie jest przesłanie? I wtedy zastanawiam się czy zawsze musi być dobry powód? Czasem wystarczy, że to działanie te dzieciaki integruje. Pokazuje, że mają możliwości. I że jeśli chcą, to mogą od A do Z zrobić coś swojego, nawet jeśli tylko po to, aby pobyć razem i się pośmiać. Zresztą czy uśmiech to mało? – mówi Gwizdo i dodaje, że odbiór tych wydarzeń jest zróżnicowany tak jak różni są ludzie. – Jedni reagują z entuzjazmem. Pytają o co chodzi, robią zdjęcia, filmują, dołączają do akcji. Inni pukają się w czoło i wzywają straż miejską, która potem wyrzuca nasze doniczki z butów uznając, że to zaśmiecanie przestrzeni publicznej albo zamalowują naszą sentencję Loesje. Nie mówiłem? Trzy hasła trafiły na mury budynków w Gubinie. Dwa są do tej pory, a trzecie brzmiące „Wiosenne porządki zacznij od swojej głowy” ktoś zamalował. Najśmieszniejsze jest to, że obok jest napis „Staszek to k***s” i to zostawili – śmieje się Gwizdo. 

Jednak pozytywnych reakcji jest zwykle więcej. A co szczególnie go cieszy aktywizm rozlewa się na inne organizacje. Tworzy się wspólnota. Powstają wspólne akcje takie jak ta zorganizowana razem ze innymi stowarzyszeniami i grupami, w której symbol Gubina, czyli Baszta Ostrowska i most na Wyspę Teatralną w geście solidarności z osobami z autyzmem za sprawą dziesiątek ozdób, światełek i zaświeciły się na niebiesko.

Wskoczyć na inny poziom

Najważniejszym efektem tych wszystkich działań jest wpływ na rozwój młodzieży. Właściwe każde z nich po kilku latach staje się nieco innym człowiekiem.

– Jak przychodzą do nas młodzi ludzie i chcą się zapisać, to pytam ich: ale wiesz, że jak przekroczysz ten próg, to twoje życie nie będzie już takie jak dotąd? Nie wiem czy zdają sobie z sprawę, jak ich to zmieni, ale są ciekawi i wchodzą. Ja już wejdą i zostaną, to ja im tłumaczę: przychodzisz tu nie po to, żeby się powygłupiać, choć oczywiście też, ale przede wszystkim po to, abyś się rozwinął. Abyś po tych kilku latach widział różnicę między sobą dawnym a tym teraz. I oni tą ogromną zmianę widzą. Widzą jak się zmienili, rozwinęli, bo rozwój i zmiana jest tu najważniejsza, bo mają lepszy start. Ja im to czasem mówię: wy mnie często wyprzedzacie już teraz w tym wieku, startujecie z wyższego pułapu, macie większe możliwości, wiec możecie zajść zdecydowanie dalej – mówi Gwizdo i dodaje, że przede wszystkim zmieniają się ich postawy i mentalność.

– Z hedonistycznej na prospołeczną, dbania o wspólnotę. Zachodzi w nich zmiana, która sprawia, że im się chce coś więcej niż pić, palić i gapić się w telefon. Nie mówię, że tego nie robią, ale ważna jest gradacja wartości i priorytetów. Wiedzą, co jest ważniejsze. Im bardziej niż ich rówieśnikom zależy na rozwoju, zbieraniu doświadczeń, kompetencji. Dlatego też niektórym potem trudno już porozumieć się z rówieśnikami, którzy wydają im się strasznie prości i płytcy. A są po prostu na innym poziome – dodaje.

Kiedy pytam o to członków grupy Otwarte opowiadają, że to miejsce zupełnie ich odmieniło.

– To, że tu jestem daje mi wielką radość. Jest tu tylu ludzi. Widzę, że razem mamy wielką moc. Dawniej to było dla mnie nie do pomyślenia, że możemy robić tyle, takich rzeczy. Wszystko, co było niemożliwe stało się możliwe – mówi Emanuela.

Zuza dodaje, że większość rówieśników nie spędza czasu aktywnie. Raczej włóczą się bez specjalnego celu po mieście, odwiedzają galerię handlową albo McDonalda.

– Gdyby nie to miejsce, to też krążyłabym bez celu jak oni. Już tak robiłam. Ale raz przyszłam tutaj i już zostałam. Jestem tu rok i moje życie całkowicie się zmieniło.  Gdyby ktoś dwa lata temu zapytałby mnie czy w mieście coś się dzieje, to powiedziałbym, że nic, bo miasto umiera. Tak mi się wtedy wydawało, bo nie interesowałam się tym, co ktoś gdzieś robi. Sama też się nie angażowałam. Po prostu zakładałam, że w mieście nic się nie dzieje. Teraz wiem, że jest zupełnie inaczej – mówi Zuzia.

– Ja przed dołączeniem do grupy nie miałam totalnie nikogo. Nie wychodziłam z domu, a jak tu przyszłam to moje życie zmieniło się o 180 stopni. Wszystkich tu poznałam, oni poznali mnie. Rozwinęłam się, otworzyłam na ludzi. I nauczyłam działać. Teraz my przełamujemy ten stereotyp, że tu nic się nie dzieje. Ale o wszystko dzięki Gwizdo. Gdyby nie on, to faktycznie nic by się w Gubinie nie działo – przekonuje Ola.

– Dzięki temu wiem, że stąd wyjadę np. na studia, pożyć trochę w dużym mieście, ale potem chcę tu wrócić, aby w tym mieście nadal dużo się działo. Może dzięki temu ludzie w końcu przestaną masowo stąd wyjeżdżać – mówi Zuzia.

Wyjeżdżają i działają

Duża część młodzieży, która zaczyna pod skrzydłami Gwizdo, potem faktycznie włącza się w pracę organizacji kulturalnych lub pozarządowych. Zaszczepiony w nich aktywizm kiełkuje w innych miejscach i formach. Najlepszym, żywym tego dowodem jest Marta Palińska, była liderka gubińskiej Pracowni Orange. Po wyjeździe na studia swój ekologiczny aktywizm kontynuuje w Greenpeace Polska. Została autorką filmu  o związkach patriarchatu z ekologią. A „Wysokie Obcasy” nominowały ją w plebiscycie Superbohaterek 2020 roku[2].

– Działania w Gubinie nauczyły mnie przede wszystkim odpowiedzialności i wytrwałości. Pracownia Orange, Zjazdy Pracowni, projekty takie, jak Grywalizacja czy Latający Animatorzy Kultury, dały mi olbrzymią dawkę inspiracji i wiedzy, którą mogłam wykorzystywać np. podczas studiów. Wciąż wykorzystuję tę wiedzę i te inspiracje oraz wciąż angażuję się w działania społeczne – mówiła w jednym z wywiadów Marta Palińska.

Jak wspomina Gwizdalski Marta często wraca do Gubina i Pracowni Orange, gdzie dzieli się inspiracjami i wiedzą z młodszymi członkami grupy. To zresztą nie wyjątek, bo młodzież prowadzona przez Gwizdo nawet po opuszczeniu miasta utrzymuje stały kontakt. A kiedy przygotowywane są większe wydarzenia przyjeżdżają, dzielą się wiedzą i pomagają.

– To częsty problem mniejszych miejscowości. Ludzie działają, a potem wyjeżdżają na studia, idą do pracy, zakładają rodziny i nie mając tyle czasu, co dawniej, wszystko się rozpada. U nas jest inaczej, bo z jednej strony cały czas następuje wymiana pokoleń, a z drugiej ci którzy wyjechali utrzymują kontakt. Piszą SMS-y, dzwonią. Są ciekawi, co u nas i kiedy wracają do miasta, to często pierwsze kroki kierują do nas, a nie do rodzinnego domu – mówi Gwizdalski i wspomina, że kilka lat temu przed finałem WOŚP grupę odwiedził dziennikarz z Zielonej Góry. Zaczął pytać, kto jest z Gubina. Ja urodziłem się w Tucholi, pyta kogoś innego, a to osoba która akurat przyjechała z Wrocławia, jeszcze innego, a to ktoś z Pleśna, kolejna z Wałowic. W końcu stanął i mówi: czy jest tu ktoś z Gubina? – śmieje się Gwizdo.

Kiedy pytam go czy jest dla nich raczej ojcem czy nauczycielem? – Raczej starszym wujem, bo mam już 45 lat – śmieje się, ale po chwili poważnieje i dodaje, że on nie stara się być jak nauczyciel, lecz jak mistrz. Jaka jest różnica? – Nauczyciel głównie uczy, mistrz chce, żeby uczeń był od niego lepszy – mówi Gwizdo.

– Niektórzy tak mnie właśnie traktują, bo kiedy rozmawiamy, to ja czasem coś powiem, potem nawet tego nie pamiętam, a oni po jakimś czasie wracają i mówią, że to ich ukształtowało. Bo to jest trochę takie kształtowanie, lepienie ludzika z gliny. Bywa więc, że czasami zmieniam im kurs, nakierowuje na właściwe tory – mówi i wspomina historię jednego z chłopców, który na jednym ze spotkań rzucił jakimś faszystowskim tekstem. – Cała grupa była oburzona. Miałem akurat w ręku kadzidełko, więc obmyłem go dymem i mówię: teraz wszystko, co zrobiłeś źle zostało zmyte, możesz zacząć od nowa. Protestował, ale potem zaczął do nas przychodzić. I powoli się zmieniał. Przestał pić, bo zauważył, że to przez alkohol robi złe rzeczy. Wyprowadził się z Gubina, aby się odciąć od szkodliwego środowiska. Teraz skończył szkołę, dostał pracę, chce założyć rodzinę – opowiada ze wzruszeniem Gwizdo, a w jego oczach pojawiają się łzy wzruszenia.

Na koniec pytam Gwizdo, co jemu osobiście to wszystko daje? Ostatecznie taka działalność jest jak drugi etat, pochłania mnóstwo czasu, odbija się też na życiu prywatnym. – Daje mi dumę z tych młodych ludzi, bo po nich widać satysfakcję radość, że coś przeżyli, czegoś doświadczyli, czegoś się dowiedzieli. Daje mi też siłę, bo młodzi ludzie oddają energię. Wierzą w ideały. Jak ktoś jest starszy, trochę przeżył, to już wie, że świata nie zmieni, a oni cały czas myślą, że zmienią i czasem razem nam się udaje.

[1] https://www.dw.com/pl/pogranicze-jak-protest-zjednoczy%C5%82-polak%C3%B3w-i-niemc%C3%B3w/a-54886271

[2] https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,53662,25901985,marta-palinska-ekolozka-sekretarz-generalny-onz-mowi-to-samo.html

Autor: Marek Szymaniak (ur. 1988) – dziennikarz i reporter. Publikował m.in. w „Dużym Formacie”, „Piśmie” i magazynie „Spider’s Web+”. Twórca podcastu o pracy Pracownia. Laureat nagrody za reportaż prasowy przyznawanej przez jury Festiwalu Wrażliwego, zwycięzca konkursu dla dziennikarzy „Pióro odpowiedzialności” oraz zdobywca drugiej nagrody w konkursie „Twarze ubóstwa” im. Bartosza Mioduszewskiego. Dwukrotnie znalazł się w finale konkursu stypendialnego Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz trzykrotnie w finale Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej, m.in. za debiutancką książkę Urobieni. Jego druga książka Zapaść otrzymała nominację do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz w konkursie Grand Press na reporterską książkę roku.